Według klasyki gatunku, morderca powinien pojawić się na początku powieści. Niektórzy mówią nawet, iż pojawia się on już na pierwszej stronie. Czy takie rozwiązanie zawsze ma sens? Czy zbytni zwrot akcji przy punkcie kulminacyjnym pomaga czy szkodzi utworowi?
Morderca zawsze na początku?
Przyjęło się, iż w powieści kryminalnej sprawca powinien być wymieniony na samym początku historii. W ten sposób łatwiej wtapia się w tło, nie jest oczywisty a i czytelnik, sięgając po utwór po raz kolejny, może od początku śledzić czy „coś wskazywało na niego”. Jednak czy to zawsze dobre rozwiązanie? Jest przede wszystkim bardzo praktyczne. Dzięki temu zabiegowi obudowujemy postać, wtłaczamy w całą historię. Nie sprawdza się to jedynie w momencie, kiedy w jakiś sposób zaburzyłoby to ciąg logiczny narracji oraz fabuły. Słowem: pojawienie się go już na początku, powodowałoby, że jest postać byłaby zbyt jaskrawa i oczywista.
Zwrot akcji
Drugim często stosowanym zabiegiem jest to, że w punkcie kulminacyjnym często mordercą okazuje się ktoś zupełnie inny, niż się wydawało. Cała akcja zazwyczaj budowana jest wokół zupełnie innej postaci. Jednakże łatwo tutaj przesadzić i za bardzo „ukryć” naszego mordercę. Jeśli wszyscy pozostali bohaterowie wskazują na daną osobę, ba, my, jako pisarze, podsuwamy na nią całkiem sporo dowodów, plot twist może być zbyt absurdalny dla czytelnika. Dlatego taki zabieg ma uzasadnienie wyłącznie, jeśli faktycznie COŚ wskazuje na winę naszego wytypowanego i odkrywanego na końcu sprawcy.